wtorek, 3 czerwca 2014

Biegniemy po marzenia !

Tak, tak, tak! Dałam radę, znowu wstałam o 6 i przed 7 wyszłam z domu. W ostatniej chwili nastała zmiana trasy. Jeździłam już po niej rowerem, spacerowałam po niej, jechałam obok samochodem, ale jeszcze nigdy nie biegłam, co za wstyd. Trasa odrobinę krótsza niż zwykle, ale ponad połowa prowadziła przez las, a wiadomo, że przez las ciężej niż po prostej ścieżce. Nie wiem jak to się stało, jakiś przypływ energii, bo dałam radę biec szybciej niż zwykle, cieszy mnie to ^^
A wiecie jaki piękny zapach w lesie? mmmm
Na śniadanko owsianka zrobiona z 5 łyżek płatków owsianych rozmoczonych w wodzie i 100 ml mleka z 2 łyżkami odżywki białkowej. Nie byłabym sobą gdybym nie policzyła kalorii takiego eksperymentu (279), całkiem niezły wynik jak na coś tak pysznego :)

Może zrobię sobie czerwonej herbaty?
Zaczynam lubić te po - biegowe poranki. Siedzę sobie, wykąpana, z umytymi włoskami, jem śniadanko i czuję ogólny luzik, bo zanim będę musiała wyjść minie jeszcze pół godziny :D

Udanego dnia wam życzę, trzymajcie się :*

Edit.
 1 Dzisiejszy wf, zawodowo zepsuł mi humor. Testy sprawnościowe... o ile bieg był jeszcze całkiem okej, to skok w dal i rzut piłką lekarską w tył wypadły co najwyżej słabo. Uświadomiło mi to jaka jestem słaba, że  te miesiące ćwiczeń może i dały mi lepszą kondycję i wytrzymałość, ale za to zero siły. Brak słów.
W ogóle na wfie znowu byłam zestresowana jak nie wiem. Ciągle mi się wydaje, że tylko na mnie patrzą i się śmieją, że tego nie umiem, że z tym nie daję rady itp. itd. Przez to nie wierzę w siebie i idzie mi jeszcze gorzej!
2. Słodycze, to ostatnio mój problem. Muszę sobie wybrać godziny, w których jem, i których się trzymam, bo ze mną to jest tak, że godzinę wcześniej czegoś nie zjem, bo sobie myślę " o boże, te kalorie", a godzinę później już w ogóle o niczym nie myślę, jem sobie spokojnie i mówię sobie, że przecież rano byłam i jutro też będę ćwiczyć. Ach, jak ja kocham te sprzeczności.

3. Tylko czekam na ten moment, kiedy przestanę przejmować się kaloriami, kiedy uspokoi się moja wewnętrzna burza. Raz nie jem nic, a raz jem wszystko. No przecież tak nie można. Poza tym chcę jeść normalnie, nie przejmować się kaloriami, nie liczyć ich z taką obsesją, nie zastanawiać się podczas jedzenie nad każdym kęsem. Chcę móc pójść normalnie z przyjaciółką do sklepu, kupić coś słodkiego i zjeść bez późniejszych wyrzutów sumienia. Chcę pozbyć się wrażenia, że nie zasługuję na jedzenie. Nie chcę już tego uczucia, że każdy patrzy na mnie jak jem i myśli o tym, że nie powinnam jeść. Bo tak mam. Wydaje mi się, że ludzie patrzą na mnie i myślą: "przecież ona nie powinna, gruba jest".  To ludziom się tak wydaje, że jak ktoś ma jakieś zaburzenia dot. odżywiania to musi być nieziemsko chudy, cóż, tak nie jest... Naprawdę teraz może i cieszę się, że w stosunkowo niedługim czasie dużo schudłam, ale też widzę, że nie było dobrym wyborem wchodzenie w świat pro-any. Ciekawe jakby to było, gdybym wtedy nie zaczęła liczyć kalorii, odmawiać sobie jedzenia hmmm... Dlaczego mam tak, że wstydzę się pisać o tym co zjadłam? Ale tylko tutaj, bo jak mam pisać w zeszycie to nie ma tragedii. Chyba dlatego, że tutaj czytacie to wy. Żywe, myślące, zdolne do oceny istoty. Boję się, że nie ocenicie mnie dobrze... Ale w sumie, dlaczego mnie to tak niepokoi ? Przecież to moja sprawa co jem, nie powinnam bać się czytać komentarzy. Jednakże chyba zdecyduję się zaprzestać pisania bilansów. Będę pisać jakieś pojedyncze ''potrawy?''. Owsianka, czy jakieś racuszki to chyba nie są potrawy. Tak czy inaczej, bilanse wracają do zeszytu. Jeśli komuś to będzie przeszkadzało i straci zainteresowanie blogiem no to przykro mi, ale tak mi będzie lepiej.

4. Ach, właśnie, bieganie! Fajnie by było jakbym dała radę biegać rankami dłużej niż przez kilka dni... Obym nie straciła chęci. Tak ogólnie biegać zaczęłam w lutym. Bieganie pomogło mi wyjść z niestety postępującego dołka. Leciałam w dół i to ostro, "dołek" to mało powiedziane. Było mi źle, naprawdę źle. Zaczęłam biegać z przyjaciółką. Wychodziłyśmy po 18-19, żeby nikt nas nie widział. Pamiętam, było bardzo zimno. A ja uzbrojona w rękawiczki i ciepłą bluzę szłam biegać. Najpierw na takim małym boisku dawałam radę robić marszobiegi, 1 kółko szłam, a 1 biegłam. Później 1 kółko szłam, a 2 biegłam. 1 kółko szłam, a 3 biegłam. W końcu doszłam do momentu 10 kółek biegu. Przeniosłam się na większe boisko, taki niby stadionik. Ta sama procedura, tylko kółka większe. Doszłam do tego, że i tam biegałam bez przerwy po 10-12 okrążeń. Dalej mam przed oczami błyszczący się od szronu tor. W końcu się uwolniłam, pamiętam dzień, w którym zmieniłam czarny lakier do paznokci na różowy. Jakie to niby ma znaczenie? Dla mnie miało duże, naprawdę. Radość, którą wtedy czułam... chciałabym znowu ją poczuć. Nie bez powodu mówią, że bieganie może zmienić życie. Ja zawsze myślałam, że bieganie nie jest dla mnie. Jak można czuć radość z tego, że się biegnie już prawie bez tchu, do upadłego? A no okazało się, że można.

5. Jednym słowem tylko powiem, że dzisiaj podjadłam słodkości za wsze czasy. Jutro do odpracowania i staram się zapanować nad słodyczami. Ciężko jest po tak długim czasie odmawiania sobie tych słodyczy i dostaniu dopiero pozwolenia od samej siebie zapanować nad łakomstwem. Oj, nie jest łatwo. Ale dam radę, bo nikt za mnie tego nie zrobi.

6. Nie mam pojęcia, czy na moim blogu pojawiają się jakieś  nowe dziewczyny, które są zupełnie nowe i dopiero w to wchodzą, ale jeśli tak to naprawdę, uwierzcie mi, że to ciężka droga, z której jeszcze ciężej zejść. Wiem, że nie posłuchacie się, bo kiedyś również byłam tam gdzie wy teraz i czytałam ostrzeżenia innych dziewczyn, ale myślałam, że mnie to nie dotyczy, że schudnę i dam sobie spokój. Spokoju nie ma.

7. Ostatnio chyba jestem w stanie pogodzić się z tym ile ważę i pomimo tego, że mówiłam i planowałam chudnąć dalej to nie czuję już strachu przed zostaniem przy tej wadze, którą osiągnęłam. Niestety nie jestem jeszcze w 100% zadowolona z mojego ciała i pewnie nigdy nie będę, ale z czasem mogę je wypracować i starać się je zaakceptować. Chciałabym jeszcze zejść do 60, ale powolutku, bo moja aktualna waga mi nie przeszkadza.

Trzymajcie za mnie kciuki, żebym opanowała słodycze, żebym dała radę biegać rankami, żebym dała radę osiągnąć to o czym pisałam wyżej. Proszę.
Oczywiście wam również życzę dużo siły, wytrwałości, sukcesów i najważniejsze: szczęścia.

Dam znać rano jak poszło :) Trzymajcie się

3 komentarze:

  1. Świetnie! śniadanko musiało być pyszne <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ oczywiście, że trzymam kciuki! Cały czas i bez przerwy :)
    Tak piszesz o tym bieganiu, że już nie mogę się doczekać przyszłego tygodnia, kiedy też znowu zacznę!
    I śniła mi się owsianka xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow trochę się rozpisałaś :) Ja miałam małe epizody z bieganiem, ale jakoś nigdy nie potrafiłam się zmobilizować, żeby robić to naprawdę regularnie, pociągnęłam może tydzień a potem rezygnowałam. W ogóle jeśli chodzi o ćwiczenia to leniuch ze mnie niestety :/ Wierzę, że uda Ci się biegać, bo widzę jaką sprawia Ci to przyjemność :) Nie odpuszczaj. Fajnie, że osiągnęłaś już stan, że jesteś ogólnie zadowolona ze swojej wagi, nie czujesz już takiej presji i możesz sobie powolutku chudnąć dalej, ale właśnie bez jakiegoś stresu czy coś, że musisz jeść mało, żeby jak najszybciej schudnąć. http://a-w-glowie-tylko-krytyczne-mysli.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń